czwartek, 29 kwietnia 2010

Ultimate Iron Man I i II

Od pewnego czasu jestem zainteresowany postacią Iron Mana, przez co staram się czytać wszystko co mi wpadnie w ręce związanego z tą postacią. Jako że moje środki są dość mocno ograniczone (pozdrawiam cały UAM), nie było tego zbyt wiele.
Opis drugiego MegaMarvela z 1998r. sobie daruje, gdyż jest to niesamowicie kiepski komiks, "Invincible Iron Man - Extremis" od Ellisa opiszę za kilka dni, a teraz się skupie na Ultimate IronMan I i II.
Zarówno na część pierwszą, jak i drugą składa się po 5 zeszytów do których scenariusz pisał Orson Scott Card. Autor w kręgach fantastyki podobno bardzo uznany, chociaz szczerze mówiąc to pierwszy raz o nim słysze.
Pierwsza część przedstawia dzieciństwo Tonego, i proces tworzenia pierwszych modeli zbroi. Ta którą znamy pojawia się dopiero pod sam koniec, i to dosłownie na kilka kadrów. Podejście do źródeł postaci jest ciekawe i oryginalne. Ogólną całość niszczą jednak dwie sceny, w piwnicy szkoły, i na dachu Stark Tower. Szczerze wątpie żeby jakikolwiek uczeń by chciał wrzucić kolegę z klasy do pieca, nawet pomimo niechęci jaką się mogli darzyć, albo wmówić dwóm nastoletnim geniuszom że dookoła Stark Tower jest nieważkość, i spowodować że sami skoczą kilkadziesiąt pięter w dół.
Druga część zaczyna się kilka minut po zakończeniu pierwszej serii. Klimat historii się zmienia. Nasi bohaterowie walczą z terrorystami, i organizacjami które chcą przejąć zbroje dla swoich celów. Poza nieustannymi spiskami ta część nie oferuje zbyt wiele, jednak mimo to czyta się z zaciekawieniem. Niestety, podobnie jak poprzednio, jest pewna scena, która i tutaj psuje ogólny efekt. Tony i Rhody lecą przetestować swoje nowe zbroje do obozu terrorystów, zabijają kilkudziesięciu ludzi, po czym jakgdyby nigdy nic się nie stało wracają do domu. Latające przez obie części kończyny Tonego pominę tutaj, ponieważ one są usprawiedliwione fabularnie.
Jeżeli chodzi o rysunki to prawie całą pierwszą serię rysował Andy Kubert, prezentując swój normalny poziom. Drugą serię zilustrował Pasqual Ferry, któremu w 5 zeszycie pomógł Leonardo Manco. I o ile dzieło Ferrego bardzo mi się podoba, to Manco wyraźnie obniżył poziom warstwy graficznej komiksu.
Pomimo dość negatywnego wydźwięku mojej recenzji, komiks czyta się nieźle. Nie jest to nic wybitnego, ale jako czytadło sprawdza się znakomicie :)

2 komentarze:

  1. Hmmm, trochę nie wypada pisać, że się o Orsonie Scott Cardzie słyszy pierwszy raz. Gdyby chodziło o recenzję czegoś z gatunku science fiction, od razu by to dyskryminowało tekst.
    Trochę płytka recenzja, szczerze ja tam pierwszy wolumin UIM bardzo dobrze wspominam i wspomniane sceny nie zepsuły mi odbioru całości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamierzam poznać inne dzieła Carda, ponieważ ostatnio naczytałem się dość dużo bardzo pozytywnych o nim opinii. Niestety samo nazwisko nie gwarantuje że historia będzie dobra. Gdyby ten komiks pisał jakiś nikomu nieznany pisarz to mój stosunek do tej historii byłby identyczny. Poza tym na końcu napisałem że mimo wszystko czyta to się nieźle i w ogólnym rozrachunku jest naprawde fajne :)

    OdpowiedzUsuń