piątek, 11 czerwca 2010

Kick Ass

O Kick Ass dowiedziałem się przypadkiem, gdy trafiłem gdzieś w sieci na trailer filmu. Nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, jednak o szukając informacji o komiksie, naczytałem się dużo dobrego.

Historia opowiada o przygodach zwykłego chłopaka. Nie jest to ktoś szczególnie ciekawy. Dziewczyny go olewają, a kumpli też nie ma zbyt wielu. Często zastanawia się czemu ludzie nie zostają superbohaterami, takimi jak postacie z komiksów. Przecież życie jest nudne i przewidywalne. I w tym momencie postanowił zostać jednym z nich. Jednak jak ktoś kiedyś powiedział: per aspera ad astra.

Po przeczytaniu pierwszego zeszytu byłem rozbrojony. Komiks mnie zgniótł swoją beztroską sieką, którą aż chciało się czytać. Radocha rosła w postępie geometrycznym aż do 3 zeszytu włącznie. Niestety później nie było już tak różowo. Radocha gdzieś uciekła, krwi pojawiało się już za dużo i dołączyła przemoc . Niby jest to komiks nastawiony na czystą akcje, ale bez przesady... Za bardzo to wszystko uciekło w stronę Wanted, które zostało popełnione również przez Millara. O ile ci źli giną szybko, to nasi bohaterowie już nie. Podobnie jak koty mają chyba 9 żyć, bo jak inaczej wytłumaczyć to że Kick Ass dalej trzymał się na nogach po laniu jakie pod koniec dostał. Ale szczytem była scena jak Hit Girl, 10letnia dziewczynka, była bita tłuczkiem do mięsa po twarzy... Niestety końcówka nie spodobała mi się za mocno, przez co komiks wspominam średnio.

Film zaczyna się identycznie jak komiks. Z czasem jednak zaczyna się dostrzegać mnóstwo drobnych zmian w fabule, które stają się całkiem znaczące. Inaczej skończył się np. wątek miłosny, a i pomimo iż trup również pada gęsto, to brutalność nie jest aż tak mocno uwypuklona. Nawet scena tortur nie razi tak mocno. Film jest naprawdę zabawny, i uśmiech gościł cały czas na mojej twarzy, przez co nawet kilka godzin po seansie nie mógł z niej zejść.

Aktorzy dobrani bardzo dobrze, nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Kick Assa i Hit Girl. Martwiłem się czy Nicolas Cage po ostatnich dziełach pokroju Ghost Ridera da radę, ale obawy okazały się całkowicie niepotrzebne:)

Muzyka jest również świetnie dobrana, Prodigy na początku pozytywnie nastraja, a gdy w pewnym momencie puscili Ennio Morricone uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Szkoda jedynie że na płycie z soundtrackiem nie pojawiły się wszystkie piosenki wykorzystane w filmie. Szczególnie brakuje mi dwóch kompozycji Johna Murphyego, w tym In a Heartbeat z 28 weeks later.

Jeszcze jedna ciekawostka która rzuciła mi się w oczy. Pomimo prawa do komiksu są u Marvela, to w tle przewijają się postacie nie tylko z tego wydawnictwa. W kawiarni w której siedzą jest wielki plakat z Hellboyem, rozmawiają o Batmanie, a i nawet wspominają Scotta Pilgrima.

Podsumowując, komiks jest średni, zaczyna się ostro, a kończy nieciekawie. Film jest o niebo lepszy od swojego pierwowzoru, zaczyna się świetnie i jeszcze lepiej kończy.

Btw. Zapowiedzieli już kontynuację :) Na następny film z serii czekam z niecierpliwością, na komiks już niestety nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz