niedziela, 6 czerwca 2010

Punisher Max

Punisher to postać dla mnie prawie że legendarna. Pamiętam go głównie z czasów TM-Semiców, szczególnie za genialne teksty w stylu "czas pokazać na czym polega selekcja naturalna". Frank Castle, pomimo iż psychopata najwyższego rzędu, miał swój urok. Z nikim się nie cackał, a robotę zawsze wykonał od początku do końca.

Gartha Ennisa również lubię. Jego Hitmana uwielbiam, z przyjemnością poznałem Kaznodzieję, a nawet średniego Fury'ego czytało mi się miło. Jest to jednak artysta bardzo kontrowersyjny, o czym wie chyba każdy kto czytał cokolwiek spod jego pióra. Nie przepadam za dużą częścią jego wykładów na temat życia i całej reszty. Również jego umiłowanie do śmierci i kalectwa jest dla wielu ciężkostrawne. Nie mówiąc już o tym że czasami pisze takie shity jak Ghost Rider.

Do niedawna wydawało mi się że ci dwaj panowie są dla siebie stworzeni. Myślałem że Ennis wybierze z Punishera samą esencję, doda dynamitu i zaserwuje nam coś naprawdę mocnego, co niestety nie wyszło mu to zbyt dobrze. Przez 4 pierwsze trejdy naliczyłem tylko 3 dobre akcje, czyli stanowczo za mało. Przy tym że zanim do nich dobrnąłem trochę się wynudziłem.

W pierszym trejdzie nasz antybohater zostaje złapany przez jednostki specjalne, wspomagane przez faceta zwanego Micro - swojego starego kumpla. W drugim Frank wpada do Hell's Kitchen, w sam środek wojny irlandzkich gangów, szczurów wodnych i byłego bohatera IRA, walczących o spadek starego Nesbita - swego rodzaju ojca chrzestnego. Nic szczególnego, ale finał tej historii jest zaskakujący i wywołał na mojej twarzy szczery uśmiech :) Trzecia z kolei historia przenosi nas do Rosji, do bazy wojskowej skąd musi wydostać dziewczynkę zarażoną prototypem wirusa. Ta historia jest najlepszą z których przeczytałem do tej pory. Zaczyna się ostrą strzelaniną u pewnego ruska który, jak się chwilę później okazuje, posłużył jako łącznik Franka z Nickiem Fury'm. W przerwie pomiędzy kolejnymi strzelaninami, wychodzi na jaw że nasz bohater nie zatracił przez ten cały czas ojcowskich instynktów. Ennis popisał się tutaj również genialną postacią, jaką jest rosyjski generał dowodzący z daleka całą akcją. Nie zdziwiłbym się gdyby Tarantino, znając ten komiks,a podświadomie wzorował się na niej w Bękartach wojny tworząc postać Hansa Landy.

W czwartym, ostatnim z jakim miałem okazję czytać trejdzie pokazana jest historia "samobójcy", który beszczeszcząc szczątki rodziny Castle wydał na siebie wyrok. Niestety ta historia sobą już nic nie reprezentuje. Dialogi są chyba tylko po to żeby wstawić coś pomiędzy sceny rzezi. O dziwo jednak w ciągu tych 4 tomów Ennis nie wstawił za dużo swoich ulubionych wątków, tzn dziwacznie oszczpeconych postaci takich jak Gębodupa, czy związków kazirodczych. Mocno oszpeconą osobą jest tutaj jedynie pewien bojownik z IRA, ale i tak to wersja light, w porównaniu do tego co spotykaliśmy w innych komiksach tego autora. A wątek kazirodczy pojawia się jedynie na moment w czwartym tomie. Chwała Ennisowi za to, ponieważ wg. mnie były to motywy były przez niego zbyt mocno eksploatowane.

Graficznie seria jest na tym samym poziomie co fabuła. Zdarzają się elementy lepsze i gorsze, jednak nic ponad przeciętność. Z drugiej strony muszę przyznać że na okładki wydań zeszytowych patrzyłem z niekłamaną przyjemnością :)

Podsumowując, seria okazała się dla mnie niesamowitym zawodem. Spodziewałem się czegoś naprawdę mocnego, a dostałem zwykłą sieke bez fabuły. Do tej serii już się raczej nie przekonam. Szkoda jedynie że nie wydadzą u nas więcej wspomnianego już na samym początku Hitmana, dla mnie najlepszego dzieła Ennisa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz